Takiej niespodzianki na Nowy Rok chyba nikt z kibiców się nie spodziewał. Po kilku latach przerwy do drużyny AZS UW Darkomp Wilanów wraca były kapitan azetesiaków – Grzegorz Och. W ostatnich sezonach reprezentował on barwy warszawskiej Legii.
Pochodzący z Bełchatowa zawodnik przygodę z futsalem rozpoczął jeszcze w sezonie 2007/2008. Wtedy nie było tylu klubów występujących na Mazowszu więc wybór oczywisty. Jak sam wspomina zgłosił się na “testy” i dołączył do drużyny AZS Uniwersytetu Warszawskiego przed rundą rewanżową ekstraklasy. Od początku ten niewysoki zawodnik wyróżniał się wielkim sercem do gry i dobrą techniką.
– Od zawsze zdecydowanie bardziej ekscytowała mnie gra na „małym boisku”, gdzie dominuje dynamika, kreatywność i szybkie podejmowanie decyzji. Za młodu będąc zawodnikiem „trawiastym” w GKS Bełchatów jeździliśmy również na turnieje halowe i nie da się ukryć, że ta odmiana piłki nożnej była bliższa memu sercu i sprawiała mi większą satysfakcję. Po liceum zdecydowałem się na kontynuację nauki w Warszawie i skontaktowałem się z władzami warszawskiego klubu o możliwość odbycia „testów”. Tak w wieku 22 lat rozpocząłem swoją przygodę z futsalem w barwach AZS UW – wspomina swoje początki Grzegorz Och.
Przez wiele lat grając z numerem siedem na plecach Grzegorz Och był kapitanem drużyny występującej w II i I lidze. Najlepiej z tamtego okresu wspomina sezon 2012/2013, kiedy to drużyna AZS UW awansowała do fazy pucharowej pukając do drzwi ekstraklasy. Lepsza okazała jednak ekipa GAF-Jasna Gliwice wygrywając po dogrywce 4:3.
Barwy AZS UW reprezentował z krótką przerwą na Grembach Zgierz do sezonu 2016/17. Następnie wrócił na parkiet ekstraklasy, ale już jako gracz Gatty Zduńska Wola i zdobył z nimi tytuł wicemistrzów Polski. Następnie zrobił sobie kilka lat przerwy od futsalu i zajął się trenowaniem innych. Na halę wrócił w sezonie 2020/21 jako gracz Legii.
– Moja rezygnacja z gry w piłkę wynikała z wielu rzeczy. W tym czasie wyprowadziłem się do Bydgoszczy, gdzie pełniłem m.in. rolę trenera kadry województwa Kujawsko – Pomorskiego i ponadto byłem też trenerem we włoskim projekcie Juventus Academy Bydgoszcz. Po pewnym czasie dostałem propozycję budowania nowej marki w polskim futsalu, której celem był awans do ekstraklasy i mimo długiej przerwy zdecydowałem się na grę w warszawskiej Legii. Jestem bardzo usatysfakcjonowany, że udało nam się zrealizować postawiony cel i że dołożyłem swoją „cegiełkę” – opowiada z uśmiechem.
Ci którzy mówią, że nie wchodzi się dwa razy do tej samej rzeki mają rację. Zespół nie gra już meczów domowych przy ul. Banacha, tylko w Wilanowie. Ich spotkania pokazywane są w telewizji, o co tak długo zabiegało całe futsalowe środowisko. Zdołano pozyskać sponsorów tytularnych. Chociaż faktycznie po raz kolejny Grzegorz trafia do drużyny AZS UW, która tak jak na początku jego przygody znów walczyć będzie o utrzymanie w ekstraklasie. Obecnie azetesiacy zajmują 12. miejsce w tabeli z dorobkiem 12 punktów. Ich przewaga nad strefą spadkową wynosi tylko jedno oczko.
– Z pewnością naszym sporym atutem będzie fakt, że rozegramy większości meczów u siebie, ale istotne spotkania również będziemy rozgrywać na wyjeździe i to tam musimy upatrywać ważnych punktów. Ja pozwolę sobie pominąć ocenę obecnej sytuacji w tabeli, ponieważ nie ma to większego znaczenia. Jest to tylko chwilowa teraźniejszość, a szansę na utrzymanie mamy zbliżone do innych zespołów – uważa wieloletni kapitan AZS UW.
37-letni zawodnik nie chce zdradzać czy to tylko sentymentalny powrót i przygodę z futsalem chce zakończyć w klubie, gdzie zaczynała się jego przygoda z futsalem. A może początek dłuższego planu. Pewne jest to, że jego przenosiny były dużą niespodzianką.
– Decyzja o zmianie drużyny może być dla wielu osób dość zaskakująca ale zdecydowałem się na ten krok, ponieważ mój czas w projekcie Legii Warszawa dobiegł końca. Nie będę wybiegał w przyszłość, na tę chwilę chcę się skoncentrować na realizacji celów w nowym, a raczej starym klubie. Po sezonie podejmę decyzję czy to już definitywny koniec – kończy Grzegorz Och, a może dopiero zaczyna.
Tekst: Robert Zakrzewski
Foto: Michał Wencek (archiwum)